Czy warto naśladować Krzysztofa Kolumba?

Krzysztof Kolumb jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci historycznych. Dzięki odkryciu w 1492 roku nowego kontynentu – Ameryki - stał się symbolem całego, trwającego kilkaset lat ruchu związanego z eksplorowaniem najdalszych zakamarków naszej planety. Dziś podziwiamy jego odwagę, ponieważ dzięki flocie pod jego dowództwem, składającej się z trzech małych statków, udało mu się odbyć podróż, która zmieniła świat. Jeśli trochę bliżej przyjrzymy się szczegółom tej wyprawy, to i my żyjący ponad 500 lat po nim, możemy się czegoś nauczyć. Na jego błędach.
Historia wyprawy
Powszechnie wiadomo, że Kolumb nazwał rdzennych mieszkańców Ameryki Indianami, ponieważ był pewny, że dopłynął do Indii, a tak w jego czasach nazywano cały znany obszar Azji. Co więcej, jego listy wskazują na to, że do końca życia nie miał świadomości, że odkrył nowy, nieznany dotąd kontynent. Jeśli jednak zagłębimy się trochę w tę historię, zrozumiemy skąd to nieporozumienie.
W czasach Kolumba świadomość, że ziemia jest okrągła była przynajmniej w kręgach naukowych powszechna. Co więcej istniały w miarę precyzyjne obliczenia jej rozmiaru. Jeżeli połączymy ten fakt z wiedzą, że ludzie nie mieli pojęcia o istnieniu Ameryki oznacza to, że Kolumb zamierzał przepłynąć obszar całego Atlantyku, Ameryki Północnej i Pacyfiku, aby na koniec dotrzeć do Azji. Na jego trzech małych statkach byłoby to niemożliwe. Jego plan był błędny, ponieważ nie zadbał odpowiednio o jakość danych.
Ach, te dane
Tak, zawiodły go dane! Po pierwsze wyznaczając trasę do Indii bazował na pracach perskiego astronoma Alfraganusa, który obliczył średnicę ziemi w IX wieku. Jego obliczenia nie były dokładne. Jednak Kolumb miał możliwość skorzystania z dużo dokładniejszych obliczeń greckiego filozofa Eratosthenesa. To jednak nie koniec nieporozumień. Drugi problem tkwił w tym, że w swoich pracach Alfraganus korzystał z mili arabskiej jako jednostki miary. Kolumb założył, że chodzi o dużo krótszą milę rzymską. Odległość naznaczona tymi dwoma poważnymi błędami stała się podstawą do planowania jego wyprawy.
Ktoś może powiedzieć, dobrze, że tak się stało, bo pewnie jeszcze długo poczekalibyśmy na odkrycie Ameryki. Jednak musimy w pełni rozumieć konsekwencje. Gdyby nie nieznany kontynent, którego istnienia Kolumb nie mógł zakładać, cała wyprawa albo zakończyłaby się śmiercią głodową 90 uczestników, albo w najlepszym wypadku wstydliwym powrotem do domu. Przecież po przepłynięciu Atlantyku, wyprawa Kolumba musiałaby pokonać jeszcze cały Pacyfik. To byłoby niemożliwe do wykonania.
Dwie drogi
Pojawia się więc naturalne pytanie, jakie wnioski mogą dla nas płynąć z tej wyprawy Kolumba w odniesieniu do naszego świata biznesowego? Według mnie możemy interpretować tę wyprawę na dwa skrajnie różne sposoby. Pierwszy z nich jest taki, że „do odważnych świat należy”. Możemy więc nie przejmować się danymi, ignorować analizy, a nawet przeczyć faktom. Zawsze istnieje szansa, że tam, gdzie poprowadzimy w ten sposób nasze Towarzystwo Ubezpieczeniowe, znajdzie się jakaś nieodkryta nowa „Ameryka”.
Druga interpretacja mówi, że Krzysztof Kolumb osobiście wyczerpał już całe zasoby szczęścia, jakie były dostępne, a my prowadząc nasze Zakłady Ubezpieczeń, nie możemy polegać na szczęściu. Oznacza to jednak, że musimy zapanować nad naszymi danymi i analizami. Założyć im lejce przewidywalności, a kluczowe informacje zawsze potwierdzać dwa razy. Nasz proces zarządzania, integracji i analizy danych musi więc przebiegać w ściśle kontrolowanych warunkach zgodnie z zasadami Ładu Danych (ang. Data Governance). A jakość danych na każdym etapie musi podlegać kontroli.
Dokonaj wyboru
Patrząc na błędy Krzysztofa Kolumba, warto samemu zrobić dwa kroki do tyłu. Na co dzień wmówiliśmy sobie, że takie problemy z jakością i zarządzaniem danymi nie są dla nas groźne. W końcu inne firmy też je mają. Ale jeśli cofniemy się i zadamy sobie proste pytania takie jak: Jak często w moich raportach są błędy? Czy mogę ufać danym, które otrzymuję? Czy nie zdążyły się już w organizacji mniejsze incydenty z danymi, które jednak udało się jakoś opanować?
I właśnie słowo „jakoś” jest kluczem, bo jeśli nie będziemy panować nad rosnącą i wręcz zalewającą nas falą danych to „jakoś” nie wystarczy. W końcu na podstawie złej jakości danych ktoś podejmie złą w skutkach dla firmy decyzję. Zanim to się stanie, proponuję wyciągnąć wnioski z historii Krzysztofa Kolumba i zamienić „jakoś” na jakość.